Wojciech Grzędziński – fotoreporter wojenny z Nart
O miłości do Mazur i fotografii oraz poczuciu pełnienia misji na wojnie w Ukrainie rozmawiałam z Wojciechem Grzędzińskim – fotoreporterem wojennym, laureatem wielu konkursów fotograficznych, m.in. World Press Photo, mieszkającym na co dzień w Nartach w gminie Jedwabno.
To kolejny wywiad z cyklu mini artykułów pn. „Uzdolnieni ziemi jedwabieńskiej”
Wojciech Grzędziński urodził się w Warszawie, jednak jak mówi to tutaj na Mazurach jest jego miejsce na ziemi, a miasto nie ma dla niego już więcej nic do zaoferowania. Od dziecka u swoich dziadków w Nartach spędzał wakacje. Teraz przeprowadził się tu na stałe. Na Mazurach czuje, że żyje, fascynują go nasze malownicze krajobrazy i historia ludzi, które je zamieszkują.
Swoja przygodę z fotografowaniem rozpoczął w wieku 19 lat będąc na studiach, fotografując dla gazety studenckiej. Od 2001 roku zaczął pracować dla ogólnopolskiej prasy i cały czas jest z nią związany zawodowo. Od 2006 roku fotografuje konflikty zbrojne. Pierwszy raz na wojnę pojechał jako fotoreporter Dziennika (dziś Dziennik Gazeta Prawna). Decyzję o wyjeździe podjął bardzo spontanicznie. Ze swoim kolegą po fachu wyjechali do Libanu, by relacjonować wojnę między Hezbollahem a Izraelem. „Zderzyliśmy się tam ze wszystkim rzeczami, z którymi pierwszy raz korespondent na wojnie się zderza. Pojechaliśmy bez kamizelek kuloodpornych czy hełmów, żaden z nas nie miał doświadczenia wojennego”. Liban to pierwsza, ale nie ostatnia wojna, którą relacjonował, później były jeszcze m.in. Afganistan, Sudan Południowy, Gruzja czy Ukraina. W 2011 r., został pracownikiem Kancelarii Prezydenta RP, gdzie kierował zespołem fotografów i zarazem był głównym osobistym fotografem prezydenta RP. Zajmował to stanowisko do końca prezydentury Bronisława Komorowskiego. Jak mówi praca ta wymagała od niego dużego zaangażowania, bo były to bardzo intensywne 4 lata, ale była to też swego rodzaju odskocznia od różnych wyjątkowo obciążających psychicznie sytuacji wojennych. Praca ta dała mu możliwość zobaczenia polityki od tzw. „kuchni”. „W pracy fotografa prezydenckiego obowiązuje protokół, co wiąże się z tym, że fotograf nie może stanąć wszędzie tam gdzie będzie chciał. Ta praca to sztuka znajdowania kadru, sytuacji w tych okolicznościach, w których się znajdujemy”.
Wojciech Grzędziński od półtora roku jest na wojnie w Ukrainie, współpracuje m.in. z The Washington Post. „Będąc na Mazurach dostałem zlecenie tzw. z dnia na dzień, które miało miejsce w południowej Polsce i miało opowiadać o tym jak Polska jest przygotowana do wojny, do przyjęcia uchodźców, czy w ogóle Polska się przygotowuje. To było 18 lutego 2022 r., zdjęcia i materiał skończyliśmy 22 lutego, 23 lutego po południu materiał ten został opublikowany. Ja byłem już w Warszawie, a moja dziennikarka została na granicy na zasadzie jakby coś się działo to tam zostań, a fotograf dojedzie. 24 lutego szybko musiałem jechać na Mazury, przepakować rzeczy, i z powrotem do Przemyśla na granicę i dalej w stronę Lwowa….Od tamtej pory właściwie z drobnymi przerwami (w tamtym roku 2 miesiące w Polsce), jestem w Ukrainie. Zapytałam, czy męczy go pobyt w Ukrainie. Odpowiedział, że „męczy, ale ma takie poczucie, że musi tam być , bo to jest bardzo ważna wojna i to jest taka wojna, która jest paradoksalnie mało sfotografowana. Pomimo tego, że żyjemy w takich czasach, że każdy robi zdjęcia i każdy fotografuje to rzeczywiście tych profesjonalnych zdjęć powstaje mało. Obszar działań jest niewyobrażalnie wielki, linia frontu ma 1,5 tysiąca kilometrów. Ja na co dzień mieszkam w Dnipro to jest taka środkowowschodnia, bardziej wschodnia Ukraina – tak żeby ogarnąć skale: do Charkowa mam 2,5 godziny, do Kramatorska na kierunek Bahmut 3,5 godziny, do Zaporoża tam gdzie jest elektrownia atomowa 1,5 godziny, a do Chersonia 5 godzin. I to nie jest cała linia frontu, więc tu mówimy o gigantycznej przestrzeni gdzie nieustannie coś się dzieje. Mówimy też o takim zniszczeniu jakiego wcześniej nie było. O bestialstwie Rosjan, przemocy, która jest absolutnie bezcelową przemocą!” Porównując wojny, o których wcześniej relacjonował Wojciech, twierdzi, że to jest pierwsza wojna na taką skalę, z taką brutalnością i z takim okrucieństwem. Przeraża go fakt, że to dzieje się za nasza granicą, a polskie media nie są zainteresowane wydarzeniami z Ukrainy, bazują na przekazach agencyjnych. Spotkał może kilku polskich reporterów na Ukrainie, dlatego też ma poczucie misji, uważa, że powinien tam być i robić swoją robotę. Pytany o to jak teraz wygląda granica polsko – ukraińska odpowiada, że w tej chwili nie jesteśmy w stanie spostrzec, że to obszar objęty wojną. Dramatyczne sceny miały tam miejsce rok temu, żeby w tej chwili zobaczyć zniszczenia wojenne z drogi to dopiero 100 km od Kijowa, widać, że spadły pociski, są uszkodzone mosty, budynki. Wojna jest bardzo daleka od naszych wyobrażeń. Są miejsca, w których można usiąść w kawiarni, zjeść ulubiona kuchnię, życie tam toczy się normalnie i ludzie starają się też normalnie funkcjonować. Z relacji mojego rozmówcy wynika, że są ludzie, którzy decydują się na powrót na Ukrainę, jednak jak twierdzi wielu z nich nie ma dokąd wracać, niektóre miasta były pod okupacja rosyjską przez nawet 5 i więcej miesięcy. Takim przykładem jest miasto Izium, położone we wschodniej Ukrainie, które jest dramatycznie zniszczone, tam Rosjanie odchodząc podpalali budynki. Ludzie, więc wracają ale, do Kijowa czy innych dużych miast. Ceny wynajmu mocno poszybowały w górę. Bywa drożej niż w Warszawie. Najdrożej jest w Dnipro, we Lwowie, Kijowie i w zachodniej Ukrainie. Nie cena stanowi jednak największy problem, największym problem jest strach o własne życie i o życie najbliższych. W każdej chwili niezależnie od tego gdzie jesteś i co robisz może przylecieć rakieta.
Jaka jest więc fotografia Wojciecha Grzędzińskiego? W Jego portfolio nie znajdziemy zdjęć pozowanych, bo fotografii reporterskiej nie można przecież ustawić. Dzięki różnym projektom miał okazję sfotografować wielu znanych aktorów, polityków, ale i Polaków w całej Polsce. Udało mu się zrobić 1000 portretów przypadkowym osobom oraz opisać ich historie. Wykonuje tylko sesje portretowe, zajmuje się też fotografią muzyczną. Jest autorem zdjęć do płyty „Irrberge” (nominowanej do Fryderyków w kategorii muzyki klasycznej), klarnecisty – Andrzeja Cieplińskiego oraz pianisty – Tymoteusza Biesa, do której zdjęcia powstały w Nartach. To fragment materiału o Mazurach, nad którym obecnie pracuje. Ten mini album fotograficzny w większości zawiera zdjęcia robione w gminie Jedwabno. Inspiruje go ta okolica, gdyż jak twierdzi „historia tego miejsca jest pogmatwana, dziwna, bo ludzie tu mieszkający zaczęli żyć bez korzeni, związania z miejscem. Zastanawia mnie fakt jak to socjologicznie wpływa na ludzi, dlatego też poszukuje prawdziwych Mazurów do rozmowy i sfotografowania”.
Fotografie poniżej to tylko namiastka imponującego albumu Wojtka, po więcej odsyłam na jego stronę: https://www.wojciechgrzedzinski.pl/
A jeśli chcecie być na bieżąco z informacjami z Ukrainy to polecam Jego profil na instagramie: @wojciechgrzedzinski oraz na facebooku https://www.facebook.com/wojciech.grzedzinski